piątek, 31 lipca 2015

Nie-muzyczne rozczarowanie.

Usłyszałam ( a może ? no cóż nie jestem polonistką...) piosenkę i się zakochałam. Typowo popowe, komercyjne kawałki z radia raczej do mnie nie przemawiają, ale z tą było inaczej. A mowa tu o piosence Ain't Nobody (Loves Me Better) Felix Jaehn ft. Jasmine Thompson. I bardzo ją lubię, i miałam duże wymagania co do teledysku, niestety okazał się czymś zupełnie przeciwnym...


Naprawdę nie wiem czego się spodziewałam... Ale na pewno nie tego. Jak można zniszczyć tak dobrą piosenkę ... takim ... teledyskiem. Dlatego włączam youtube gdzieś w tle i nawet nie patrzę na wyginającą się piosenkarkę. Ach, a było tak blisko.


Całuję, Lotta :)

środa, 29 lipca 2015

Bez tytułu

Jak mija wam życie moi kochani?

Po pół roku w końcu przypomniałam sobie o tym że ktoś tu nadal zagląda... Aż wstyd to pisać. Ale skoro ktoś mnie jednak czyta, chciałam tylko dać znać, że moje technikum idzie znakomicie, poprawiłam średnią ocen z gimnazjum i jestem z siebie dumna (ach ta skromność no nie?) a w przyszłym roku nie uznaje innej opcji oprócz paska (na świadectwie oczywiście), mogą to schrzanić tylko 3 kolejne przedmioty zawodowe - wymiękałam przy dwóch! :D

No i jestem również o kolejny rok starsza i wiecie co? Ten blog ma już prawie 3 lata. Szmat czasu jak na siedemnastoletni żywot prawda?

Muszę się też przyznać, że jeszcze jakiś miesiąc, dwa temu wiedziałam dokąd zmierzam i jakie mam plany, z kim chciałabym je dzielić. Brzmi absurdalnie - WIEM TO. (Aczkolwiek przez ostatni rok dojrzałam jeszcze bardziej i w sumie podoba mi się to nabieranie życiowego doświadczenia.) A kończąc miniony rok szkolny wydawało mi się że weta to to co kocham. Teraz po miesiącu już nie jestem taka pewna, chyba złapał mnie jakiś dołek życiowy (lub po prostu za dużo My Mad Fat Diary?).
I przez ten miesiąc siedzę tak w domu i wymyślam sobie nowe zajęcia.
Regularnie podkradam mamie maszynę - tak, taką do szycia.
Zainteresowałam się czymś co chyba można określić jako organizomanię - taki organizacyjno-kalendarzowo-planerowy odpowiednik włosomaniactwa.
Wzięłam się za czytanie Harrego Pottera i oglądanie całej serii filmów.
Za coś związanego z nauką przyrzekałam nie brać się do końca lipca, a dobrze że ten się już kończy bo czeka na mnie podręcznik do łaciny - nie jest to zadanie domowe, po prostu mi odbiło i polubiłam naukę ;)

Tu już chyba zacznę kończyć ten smętno-zwierzeniowo-długi wpis i podsumuje tym, że zastanawiam się czasem czy każdy ma takie uczucie że gdyby spotkał siebie sprzed roku to byłyby to dwie różne osoby, czy to tylko moja dziwna osobowość przechodzi takie transformacje?

Całuję, Lotta :)

P.S Po tym moim blogu prawie-staruszku widać jak bardzo kobieta taka jak Lotta zmienną jest i postanawiam, że od dziś będę pisać o wszystkim co mi palce na klawiaturę wbiją :) Będzie to koncepcja podobna do turboquestów Andrzeja Tucholskiego (Youtuber, serdecznie polecam) no z tym że będzie to jeszcze bardziej szalona i nieuporządkowana forma. I ku zapewne nie uciesze wam, moim kochanym włosomaniaczkom, wkrótce pojawi się nowy baner, troszke zmodyfikowana nazwa (zostanie tylko Blog Lotty) a mój blog przeobrazi się tak jak ja zrobiłam to po raz kolejny. A, co do treści nadal pewnie będzie trochę o włosach ale zapewne trochę również o mnie, lub o rzeczach którymi się aktualnie zajmuję i które wymieniłam powyżej. Przykro mi, że pewnie was zawiodłam, w końcu przybyliście tu po porady włosowe i guess. Ale muszę przeprowadzić dla siebie samej i dla mojej satysfakcji, że jestem tu z wami szczera na temat tego o czym chcę pisać i jak chcę pisać.

sobota, 17 stycznia 2015

Trochę o prostym cięciu na falowanych włosach.

Znowu ja :D Udało mi się po raz kolejny znaleźć chwilkę żeby coś tu naskrobać.

Przedwczoraj byłam  fryzjera (znalazłam nowego, jeszcze lepszego :3) gdyż postanowiłam znowu pocieniować i podciąć na długość moje włosy. Nie opisywałam tego tutaj, ale we wrześniu podcięłam włosy całkiem prosto. Myślałam, że to ustabilizuje puch i kręcenie moich włosów, może pod swoim ciężarem się wyprostują i będą po prostu gładkie miód cud i orzeszki. Niestety tak się nie stało.
A co się stało?
Przez pierwsze tygodnie wszystko było ok, ale później niestety zaczęły niemiłosiernie klapnąć i było mi w nich również najzwyczajniej w świecie niewygodnie...
Moje włosy należą raczej do grupy gęstych więc czułam się jakbym miała gruby dywan na głowie. Może dziwne porównanie, ale było mi po prostu za ciężko, gdy chciałam je zagarnąć np na prawą lub lewą stronę musiałam dosłownie całym ciałem je przerzucić.
Włosy sięgały aż do mojej wymarzonej linii łokci, niestety nie mogłam tak żyć. Zbyt niewygodnie mi było z takimi włosami. Nie mówiąc o ich puszeniu - niepocieniowane nie mogły się falować.  A więc teraz wróciłam do cieniowania i je skróciłam - no i jak na razie jest o niebo lepiej. Ten okropny ciężar zniknął i mogę się cieszyć fajnymi pofalowanymi kłaczkami.

No i również przemyślałam fakt, że mam je zapuszczać i na razie - odwołuję to i moim celem będzie 100% naturalności, a potem zobaczymy. Niestety kusi mnie niemiłosiernie do farbowania, więc stosując substytut zacznę dodawać do odżywek i masek kakao :D Może nawet zaopatrzę się w szampon/odżywkę/płukankę w celu ochłodzenia koloru. Chętnię usłyszę o waszych sposobach rzecz jasna :p


A jak ty podcinasz swoje włosy?
Całuję, Lotta :)

P.S W międzyczasie zaopatrzyłam się w lokówkę stożkową, czy ktoś byłby chętny do poczytania recenzji? :)

sobota, 10 stycznia 2015

Moje termosy.

Tak, stałam się uzależniona od termosów :D Obecnie posiadam dwa - jeden klasyczny o pojemności 750 ml a drugi bardziej w typie kubka termicznego o minimalnie mniejszej pojemności. Oba spisują się świetnie co jeszcze bardziej wzmaga moje uzależnienie od herbaty, szczególnie w zimowe, chłodne dni.

Tak wiem, nie było mnie tutaj dawno... Zbyt długo. W chwili słabości wpadłam na bloggera by sprawdzić aktualności i przepadłam znów. No i teraz zamiast się uczyć (tak uczę się w weekendy...) piszę dla was post. I szczerze? Czuję się z tym świetnie! Niestety od września cierpię na przewlekły niedobór czasu :/ Ale teraz, gdy po tych kilku miesiącach powróciłam do mojego jakby nie było jedynego hobby poza szkołą postaram się znaleźć tą godzinkę, dwie chociaż w tygodniu na post i mam cichą nadzieję że nikt się na mnie nie obraził przez tak długą nieobecność :*

A teraz czas na właściwą notkę, czyli recenzję obydwu cudeniek :)

Pierwszy w kolejności - klasyczny termos z firmy Ambition (z serii pocisk), z limonkowymi elementami o pojemności 0,75l. Posiada klasyczne zamykanie. Bardzo standardowy :) Cena ok. 20 zł

Drugi termos - bezimienny kubek-termos z biedronki. Niestety będzie ciężko z jego dostępnością, niestety była to oferta czasowa. Ale jeśli zobaczycie go w tym sklepie na wyprzedaży - bierzcie bez wahania. Tutaj mamy do czynienia z bardziej nietypowym rozwiązaniem. Pijemy z niego jak z puszki. Nie posiada osobnego kubeczka tak jak poprzednik. Posiada wduszane zabezpieczenie. Jest to bardziej kubek termiczny. Jednak jego zamykanie i forma przybliża go bardzo do zwykłego termosu. Jego pojemność to ok 0,5l.

 A teraz właściwa recenzja.
Tak więc oba termosy są idealne - trzymają temperaturę wiele godzin. Liczę od 7.00 kiedy wychodzę z domu aż do 15.00-16.00 kiedy wracam. Przez pierwsze kilka godzin napoje są wręcz wrzące, tak że ledwo da się je pić. Gdy wracam są letnie. Nie zmieniają smaku napoju. Niestety nie wiem jak sytuacja wygląda z kawą, ja używam ich tylko do herbaty. Warto nadmienić że oba są bardzo szczelne. Nigdy mi nic z nich nie wyciekło. Jednym słowem - polecam :) Znalazłam swoje idealne termosy. Niestety miałam przygodę z jednym, w którym po dosłownie dwóch godzinach herbata była zimna...

Muszę przyznać że ci dwaj pomocnicy bardzo przydają mi się tej zimy. Podróż autobusami często nieogrzewanymi i długie spacery na przystanki byłyby katorgą. Nie mówiąc o szkole, o której chętnie bym wam opowiedziała - przypomina mi kampus rodem z amerykańskiego collegu :D

A teraz wy, opowiadajcie jak minęła wam końcówka roku i Boże Narodzenie :)

Całuję, Lotta :)

P.S Zdjęcia pojawią się po poprawie pogody. Niestety ciemno u mnie straszliwie, zdjęcia nijak się nie udają :<

wtorek, 22 lipca 2014

Legenda Batiste.

Suchy szampon marki Batiste w końcu trafił w moje ręce. Jak chyba już wszyscy wiedzą 200 ml opakowania można było kupić w biedronce za 10,99 zł. Co sądzę o tym prawie legendarnym kosmetyku?



Skusiłam się na wersję fresh. Kupiłam jedno opakowanie. Bo co miałabym zrobić z tym szamponem, jeśli okazałby się bublem?

Nie oczekiwałam za dużo po tym produkcie. Po pierwszym użyciu nie zachwyciłam się bardzo. Natomiast wczoraj nie chciało mi się myć włosów a musiałam wyjść na dwór. Włosy nie były tłuste ale zdecydowanie przyklapnięte, bez życia i nieukładające się. Spryskałam włosy i z głową skierowaną w dół wytrzepałam palcami nadmiar. I jestem oczarowana. Od dziś to mój must have! Myślę, że za pierwszym razem po prostu nałożyłam za mało produktu :p
Co do białego proszku na włosach i jego widoczności - nie jest to uciążliwe przy moich mysich odrostach :) Efekty utrzymywał się cały dzień. Włosy były troszeczkę szorstkie ale nie jest to dla mnie problem. Dodatkowo lepiej się ułożyły :)

Wniosek z tego taki, że lecę do biedronki po jeszcze dwa :D

A jak u was się spisała ta legenda? Skorzystałyście z promocji w biedronce?

Całuję, Lotta :)